„Zagrzązł kochany przyjaciel, po uszy zagrzązł — myślał Obłomow, śledząc wzrokiem za odchodzącym. I ślepy, i głuchy, i niemy dla wszystkiego innego w świecie. A pójdzie wysoko, pocznie prowadzić wielkie sprawy, „czynów“ nachwyta... Nazywa się to u nas karjerą! A jak mało potrzeba do tego człowiekowi rozumu, woli, uczucia — i poco to? Przeżyje życie całe i nic się w nim nie poruszy, nic... A tymczasem pracuje od dwunastej do piątej w kancelarji... od ósmej do dwunastej w domu. Biedny człowiek!“
Ogarnęło go uczucie spokojnej radości, że on od dziewiątej do trzeciej, od ósmej do dziewiątej może sobie leżeć na kanapie i dumny był, że nie potrzebował przedkładać referatów, pisać — że myśli jego i uczucia są wolne.
Filozofując, Obłomow nie spostrzegł nawet, że przy łóżku jego stoi niewielki, czarniutki człowieczek, z hiszpańską bródką, z olbrzymiemi wąsami i bokobrodami. Ubrany był z pewną rozmyślną niedbałością.
— Dzień dobry panu, Ilja Iljicz.
— Dzień dobry, panie Pienkin... Proszę nie zbliżać się do mnie, pan przychodzi z zimna — zauważył Obłomow.
— O, dziwaku! Zawsze pan jesteś niepoprawnym, beztroskliwym leniwcem!
— Tak, beztroskliwym! — odparł Obłomow. — Zaraz panu pokażę listy od rządcy. Co się człowiek nad tem namęczyć musi, a pan powiada: beztroskliwy.
Skąd pan wraca?
— Z księgarni. Chciałem się dowiedzieć, czy nie wyszedł nowy zeszyt miesięcznika.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.