— Jestem w domu... To ten wszystko bałamuci — rzekł Obłomow. — Masz list, oddaj go panience.
— Słucham. Oddam.
— Gdzie panienka teraz?
— Poszła przejść się po wsi. Kazała powiedzieć, że jeśli pan już przeczytał książkę, aby pan przyszedł do ogrodu o drugiej godzinie.
Katja wyszła.
— Nie, nie pójdę... — myślał Ilja Iljicz — poco drażnić uczucia, skoro wszystko ma być skończone? Mimowoli jednak skierował się do wsi.
Zdaleka widział Olgę, idącą wierzchołkiem góry, widział, jak dopędziła ją Katja i list wręczyła, widział jak Olga zatrzymała się chwilę, spojrzała na list, pomyślała nad czemś, potem skinęła na Katję, a sama poszła aleją w kierunku parku.
Obłomow począł okrążać górę i z drugiego końca wszedł do tej samej alei. Doszedłszy do środka, usiadł na trawie i jakby na nią czekał.
— Ona tu przyjdzie — myślał — tylko popatrzę na nią zdaleka... jak ona to przyjęła... i niespostrzeżony odejdę na zawsze.
Z zamierającem sercem oczekiwał jej kroków. Nikogo. Cicho. Przyroda żyła pełnem życiem. Dokoła wrzała niewidoczna, drobna robota. Wszystko otaczał wspaniały spokój.
W trawie wszystko żyło — ruszało się, pełzało. Tu mrówki biegają na wszystkie strony, zakłopotane, zajęte, spotykają się ze sobą, rozbiegają się, śpieszą — zupełnie jak gdyby się patrzyło z wysokości na rynek: takie same kupki, taki sam ruch, — tak samo kręcą się ludzie.
Tu trzmiel brzęczy koło kwiatka i wpełza do
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/381
Ta strona została uwierzytelniona.