środka kielicha; muchy skupiły się koło kropli soku, jaka wystąpiła z kory pękniętej lipy; tam ptak kędyś w gęstwinie oddawna powtarza ten sam dźwięk — może przywołuje towarzyszkę.
Dwa motyle, kręcąc się koło siebie, jak w walcu, w powietrzu pędzą koło pni drzewnych. Trawa pachnie. Brzmi ona nie milknącemi głosami...
— Jaki tu ruch! — myślał Obłomow, wpatrując się w to życie i wsłuchując się w różne szmery przyrody. A napozór tak cicho, spokojnie.
Ale skrzypu kroków nie było słychać. — Nareszcie... ach! — westchnął Obłomow powoli rozchylając gałęzie krzaków. Ona, ona... Cóż to? Płacze! Boże mój!
Olga szła powoli i chusteczką ocierała łzy. Ledwie je otrze, napływają nowe. Ona się wstydzi, połyka je, pragnie ukryć, nawet wobec drzew — i nie może. Obłomow nigdy nie widział łez Olgi, nie spodziewał się ich. Paliły go one, ale nie czuł gorąca, lecz tylko ciepło.
Ilja Iljicz szybkiemi krokami zbliżył się do niej.
— Olga! Olga! — mówił miękko, idąc za nią.
Ona drgnęła, obejrzała się, spojrzała na niego ze zdziwieniem, potem odwróciła się i poszła dalej.
Obłomow szedł obok niej.
— Pani płacze?
Łzy z oczu jej popłynęły silniej. Nie mogła już ich powstrzymać. Przycisnęła chustkę do oczu, wybuchnęła głośnym płaczem i usiadła na pierwszej ławeczce.
— Co ja narobiłem! — szeptał przerażony. Ujął jej rękę i starał się oderwać od twarzy.
— Proszę mnie zostawić! — przemówiła. Pro-
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/382
Ta strona została uwierzytelniona.