pańskiego niepokoju... A pan jest wesoły, gdy ja płaczę... Proszę patrzeć, patrzeć, cieszyć się...
Olga znowu płakać poczęła.
— Ja i bez tego źle spałem, Olgo... Noc mnie zmęczyła...
— I panu żal było, że ja spałam dobrze, że się nie dręczę? — Prawda? — przerwała mu. — Gdybym dzisiaj nie płakała, pan i dzisiaj spałby źle.
— Cóż mam robić? Czy prosić o przebaczenie? — zapytał ze słodyczą, pełną pokory.
— Przebaczenia proszą dzieci lub ludzie, którzy w tłumie nastąpią komuś na nogę; tu przepraszanie nie pomoże — rzekła, wachlując się chusteczką.
— Ale, Olgo, jeżeli to prawda? Jeśli mój domysł słuszny, a miłość pani tylko omyłką? Jeśli pani pokocha innego i, spojrzawszy na mnie wtedy, poczerwienieje...
— Cóż z tego? — spytała, patrząc na niego tak badawczym, głębokim wzrokiem pełnym ironji, że Obłomow się zmięszał.
— Ona coś pragnie wydobyć ze mnie... — myślał. — Bądź ostrożny, Ilja Iljicz.
— Jakto — co z tego? — powtórzył machinalnie, niespokojnie patrząc na nią, nie domyślając się wcale jaka myśl tworzy się w jej głowie i jak usprawiedliwi swoje: co z tego — kiedy w samej rzeczy niepodobna usprawiedliwić miłości, jeśli ona jest tylko omyłką...
Olga patrzyła na niego wzrokiem pewnym i widocznie panowała nad swoją myślą.
— Pan lęka się — odpowiedziała z wymówką — „upaść na dno przepaści“, pan lęka się przyszłego
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/385
Ta strona została uwierzytelniona.