Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/395

Ta strona została uwierzytelniona.

To prawdziwa omyłka! Nigdy! Nigdy! Boże... bzy zwiędły... — myślał, patrząc na poblakłe, wiszące liście bzu... — wczoraj zblakły... list także... i ta chwila najpiękniejsza w mojem życiu, kiedy z ust kobiety, jak głos z nieba, usłyszałem po raz pierwszy, co we mnie jest dobrego... I to poblakło.
Spojrzał na Olgę. Zatrzymała się i czekała na niego, spuściwszy oczy.
— Proszę mi dać list — rzekła cicho.
— Zblakł już... — powiedział, oddając list.
Olga jeszcze bardziej zbliżyła się do niego i schyliła głowę, tak, że powieki miała niemal spuszczone. Drżała lekko. Wzięła list i, nie podnosząc głowy, stała.
— Przestraszył mnie pan! — rzekła łagodnie.
— Proszę przebaczyć... — przemówił.
Olga milczała.
— To groźne „nigdy“ — zaczął smutnie i westchnął.
— Zblednie... — powiedziała ledwie dosłyszalnie, czerwieniejąc.
Rzuciła na niego wstydliwe, łagodne spojrzenie, ujęła obie jego ręce, ścisnęła je mocno a potem przyłożyła do swego serca.
— Słyszy pan, jak bije! — powiedziała. — Pan mnie przestraszył. Proszę puścić!
Nie patrząc nawet na Obłomowa, pobiegła drożyną, podniósłszy nieco zprzodu suknię.
— Gdzie pani tak pędzi! Zmęczyłem się... Nie mogę podążać za panią...
— Proszę mnie zostawić! Ja tak śpieszę, ażeby śpiewać, śpiewać, śpiewać! — mówiła z rozpaloną twarzą. — Coś mnie pierś gniecie... boli prawie...