Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/396

Ta strona została uwierzytelniona.

Obłomow został na miejscu i długo patrzył za nią, jak za odlatującym aniołem.
— Czyż i ta chwila zblednie? — myślał ze smutkiem i nie odczuwał, czy idzie, czy stoi na miejscu.
— Bzy zwiędły... — myślał dalej — wczoraj minęło. Minęła noc pełna widziadeł, dusząca, ciężka... Tak, i ta chwila minie, jak bzy... Ale gdy noc dzisiejsza mijała, w tym samym czasie budził się kwitnący poranek...
— Cóż to takiego? — głośno prawie wykrzyknął. — I miłość także... miłość? A ja myślałem, że ona jak ciepłe południe będzie wisieć nad kochającymi się i nic się nie poruszy, nic nie zadrży w jej atmosferze, — ale i w miłości niema spokoju, i ona podąża gdzieś naprzód, jak „całe życie“ — jak mówi Sztolc. Jeszcze się nie urodził nowy Jozue, któryby jej powiedział: „stój, nie ruszaj się!“ Cóż będzie jutro? — z lękiem pytał siebie i leniwo, w zamyśleniu podążył do domu.
Mijając okna Olgi, słyszał, jak jej pierś ściśnięta szukała ulgi w dźwiękach Szuberta i jakby łkała od szczęścia.
Mój Boże! Jak pięknie żyć na świecie.