pełnym zadumy. Potem dopiero zjawiał się ów skupiony wyraz twarzy, który ukrywał i łzy i uśmiech, a który tak przestraszał Obłomowa.
Ale o tych myślach, o tej walce ze sobą nawet mu nie wspominała.
Miłość nie nauczyła niczego Ilję Iljicza. Zasypiał w swojej słodkiej drzemce, o której marzył nieraz głośno wobec Sztolca. Czasem poczynał wierzyć, że życie może być podobnem do nieba bez obłoków i marzyła mu się Obłomówka, pełna dobrych przyjaciół, z którymi spokojnie siadywałby na tarasie i czas spędzał w pełni szczęścia.
I teraz, poddawał się chętnie tym marzeniom w tajemnicy przed Olgą. Nagle nadleciała chmura.
Razu pewnego powoli, leniwie, milcząco wracali z jakiejś wycieczki i poczęli już mijać wielką drogę, gdy w obłoku kurzu nadjechał powóz. W powozie siedziała Soniczka z mężem i jeszcze jakimś panem i panią.
— Olga! Olga! Olga Siergiejewna! — zabrzmiały okrzyki.
Powóz się zatrzymał. Panowie i panie wysiedli z powozu, otoczyli Olgę, poczęli witać się, całować, mówić wszyscy naraz, nie spostrzegając wcale Obłomowa. Nagle wszyscy spojrzeli na niego. Jeden z panów patrzył na niego przez szkła.
— Kto to? — spytała cicho Soniczka.
— Ilja Iljicz Obłomow... — przedstawiła go Olga.
Wszyscy poszli piechotą do domu. Obłomow był nie w humorze. Puścił towarzystwo przodem i już przy płocie podniósł nogę, żeby przez żyto przemknąć się do domu, gdy Olga go zatrzymała.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/410
Ta strona została uwierzytelniona.