Nicby przeciw temu nie miał Obłomow, ale panie i panowie spojrzeli na niego tak dziwnie — lecz to go nie zraziło. Dawniej nigdy inaczej nie patrzono na niego dzięki jego sennemu wyglądowi i niedbałemu ubraniu.
Ale tem samem dziwnem spojrzeniem panie i panowie patrzyli także na Olgę. Od tego dziwnego spoglądania na nią chłód go owionął, począł odczuwać jakiś ból, taki dręczący, że nie wytrzymał, opuścił towarzystwo i w ponurem zamyśleniu wrócił do domu.
Na drugi dzień ani miła gawęda, ani wesołość Olgi nie mogły go rozweselić. Na jej stanowcze pytania wymawiał się bólem głowy i cierpliwie pozwolił sobie nalać na głowę wody kolońskiej za całe siedmdziesiąt pięć kopiejek.
Na trzeci dzień, kiedy wszyscy późno już wrócili do domu, ciotka zbyt ciekawem okiem spojrzała na nich, szczególnie na niego, potem opuściła wdół swoje obrzękłe powieki, chociaż oczy zdawały się patrzeć jeszcze, i przez całą minutę wąchała spirytus w zamyśleniu.
Męczyło to Obłomowa, lecz milczał. Nie zdecydował się swoich uwag udzielić Oldze, lękając się ją zatrwożyć, przerazić, a prawdę mówiąc, lękał się także i o siebie — lękał się zburzyć ten niczem niezamącony spokój jakiemś ważnem zapytaniem.
To już nie pytanie — czy ona przez omyłkę lub nie, go pokochała, ale czy nie jest omyłką cała ta miłość, owe widywania się z Olgą w lesie i powroty późnym wieczorem?
— Ja pragnąłem pocałunku — myślał z przerażeniem — a przecież to przestępstwo kryminalne
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/411
Ta strona została uwierzytelniona.