Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/417

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle zamilkł.
— Co też ja mówię! Przecież nie dlatego przyszedłem! — pomyślał i począł pokaszliwać, zmarszczywszy brwi.
— A gdy nagle umrę? — spytała go.
— Co za myśl! — odpowiedział niedbale.
— Tak — ciągnęła dalej Olga, — zaziębię się, potem gorączka. Ty przyjdziesz tu — mnie niema, pójdziesz do nas, powiedzą: chora. Wrócisz jutro — to samo. Okiennice zamknięte. Doktor kiwa głową. Katja wyjdzie do ciebie we łzach, i cicho szepnie ci: chora, umiera...
— Ach! — krzyknął Obłomow.
Olga się zaśmiała.
— Co z tobą będzie wtedy? — pytała, patrząc mu w twarz.
— Co? Oszaleję, albo się zastrzelę, a ty — nagle wyzdrowiejesz!
— Nie, nie, nie! Daj pokój! — mówiła z przestrachem. — Czego dogadaliśmy się! Tylko ty po śmierci nie przychodź do mnie, boję się umarłych...
Obłomow się zaśmiał. Olga także.
— Mój Boże! Jakie my dzieci! — zawołała otrzeźwiając się z paplania.
Ilja Ijlicz zakaszlał znowu.
— Słuchaj... chciałem ci powiedzieć...
— Co? — spytała, zwróciwszy się do niego.
Obłomow zamilkł.
— No, mówże — mówiła, ciągnąc go za rękaw.
— Nic... tak... — rzekł przelękniony.
— Nic... ty coś masz w myśli.
Obłomow milczał.
— Jeśli coś strasznego, to lepiej nie mów. Nie, lepiej mów, mów.