— Ja mówię: w takim wypadku, gdybyś ty pokochała innego.
— Innego? Oszalałeś! Dlaczego, skoro kocham ciebie. Czy ty pokochałbyś inną?
— Poco ty mnie słuchasz! Ja, Bóg wie, co mówię, a ty wierzysz. Ależ ja zupełnie co innego chciałem powiedzieć...
— Cożeś chciał powiedzieć?
— Chciałem powiedzieć, że jestem winowajcą wobec ciebie... oddawna.
— W czem? Jak? Nie kochasz? Żartowałeś może? Mów!
— Nie, nie, nie... wszystko nie to — mówił zmieszany. Widzisz... — zaczął niezdecydowany — my widujemy się ze sobą jakby — potajemnie...
— Potajemnie? Dlaczego potajemnie? Ja prawie zawsze mówię ciotce, że ciebie widziałam.
— Czy rzeczywiście zawsze? — spytał ze zdziwieniem.
— Cóż w tem złego?
— Winien jestem, bo dawno powinien byłem powiedzieć ci, że tak się nie robi.
— Ależ ty powiedziałeś już...
— Powiedziałem już? A? W samej rzeczy napomknąłem... To znaczy, zrobiłem wszystko, co do mnie należało.
Poweselał trochę i rad był, że Olga tak lekko zdjęła z niego ciężar odpowiedzialności.
— Jeszcze co? — pytała dalej.
— Jeszcze... ależ to tylko tyle...
— Nieprawda! — stanowczo rzekła Olga. Jeszcze czegoś nie powiedziałeś.
— Myślałem... — mówił, starając się zbagatelizować własne słowa — że...
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/419
Ta strona została uwierzytelniona.