zadowolonego z siebie głupca, ale i o człowieku nie należy zapominać. Gdzież tu ta ludzkość? Wy chcecie tylko głową pisać — prawie syczącym głosem mówił Obłomow. — Wam się zdaje, że myśl nie potrzebuje serca. Nie, ona się zapładnia miłością. Wyciągnijcie rękę do upadłego człowieka, aby go podnieść, płaczcie nad nim, gdy on ginie, ale nie znęcajcie się nad nim. Kochajcie go, uczcijcie w nim samego siebie, traktujcie go, jak siebie, wtenczas będę czytał to, co napiszecie i głowę przed wami schylę — rzekł i znowu pochylił się powoli na poduszkę. — Malują oni złodzieja, prostytutkę — mówił dalej, — a o człowieku zapominają, albo nie umieją go namalować. Cóż w tem widzi pan pięknego? Jakie barwy poetyckie dostrzega pan? Potępiajcie nierząd, błoto, ale zmiłujcie się — dajcie pokój poezji.
— Cóżbyś pan kazał malować? Naturę, róże, słowika, mroźne poranki, gdy wszystko kipi i żyje dokoła. Nam potrzebna naga fizjologja istoty ludzkiej, — nie czas teraz na piosnki.
— Człowieka! Człowieka malujcie! — mówił Obłomow. — Umiłujcie go.
— Kochać wyzyskiwacza, obłudnika, urzędnika, złodzieja albo idjotę? Co panu Pan Bóg dał! Widać, że pana nie interesuje literatura — gorączkowo oponował Pienkin. — Nie, ich trzeba karać, wyrzucić ze środowiska ludzkiego, ze społeczeństwa!
— Wyrzucić ze środowiska społecznego! — nagle przemówił jakby natchniony Obłomow, stanąwszy przed Pienkinem. — To znaczy, zapomnieć, że w tem niegodnem naczyniu tkwił szlachetny pierwiastek, że ten człowiek zepsuty nie przestał być człowiekiem, że on — to pan sam. Wyrzucić!
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.