— Otóż od tej chwili dzień i noc myślę, jak uprzedzić rozgłos... Troszczyłem się, abyś się nie przelękła... Dawno chciałem mówić o tem z tobą.
— Niepotrzebna troska! — rzekła. — Wiedziałam o tem i bez ciebie...
— Wiedziałaś? — spytał zdziwiony.
— Tak. Soniczka mówiła ze mną, wypytywała, drażniła, nawet uczyła, jak mam z tobą postępować.
— Ani słówkiem nie wspomniałaś o tem, Olgo — rzekł z wymówką.
— Ty także nie powiedziałeś dotychczas ani słówka o swojej trosce.
— Cożeś jej odpowiedziała?
— Nic. Cóż miałam na to odpowiadać? Poczerwieniałam tylko.
— Mój Boże! Do czego doszło — poczerwieniałaś! — zawołał Obłomow. — jacy my nieostrożni jesteśmy. Co z tego będzie?
Pytająco patrzył na nią.
— Nie wiem — odpowiedziała prosto.
Obłomow myślał, że się uspokoi, podzieliwszy się z Olgą swoją troską, że w oczach jej, w jej jasnych słowach znajdzie siłę woli, więc teraz, nie otrzymawszy stanowczej odpowiedzi, upadł na duchu.
Na twarzy odbił się wyraz niepewności, wzrok błądził dokoła. Już go poczęła pożerać gorączka. Zapomniał prawie o Oldze. Przed jego oczyma przesuwali się Soniczka z mężem, goście, słyszał ich rozmowy, śmiech.
Olga, zamiast okazania zwykłej swojej przytomności umysłu, milczała, obojętnie spoglądała na mego i jeszcze chłodniej wymawiała swoje „nie wiem“. A Obłomow nie zadał sobie trudu, czy nie umiał wniknąć w treść tego „nie wiem“.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/422
Ta strona została uwierzytelniona.