Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/424

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, nie!
— Jakto nie? Jeśli Soniczka z mężem jeszcze raz nas razem zobaczą — zginęłam.
Obłomow drgnął.
— Słuchaj — zaczął pośpiesznie — nie wszystko jeszcze powiedziałem... — Zatrzymał się.
To, co w domu wydawało mu się tak prostem, naturalnem, koniecznem, tak mu się uśmiechało, co wydawało mu się szczęściem, nagle otwarło się przed nim, jak przepaść. Nie miał tyle siły, ażeby ją ominąć. Trzeba było zdobyć się na krok stanowczy, zdecydowany.
— Ktoś idzie! — zauważyła Olga.
W bocznej drożynie słyszeć się dały czyjeś kroki.
— Może Soniczka? — spytał Obłomow patrząc z przestrachem, nieruchomo.
Przeszło dwóch nieznajomych mężczyzn z jakąś panią. Obłomow uczuł ulgę.
— Olgo! — zaczął prędko, ująwszy ją za rękę. Pójdźmy w tamtą stronę, tam niema nikogo. Usiądziemy.
Posadził ją na ławeczce, a sam usiadł przy niej na trawie.
— Ty uniosłaś się, odeszłaś, a ja nie wszystko powiedziałem — odezwał się.
— Ja znowu odejdę i nie wrócę więcej, jeśli mam być dla ciebie igraszką. Tobie raz już podobały się łzy moje, teraz może chciałbyś, abym u nóg twych leżała i chcesz powoli uczynić ze mnie swoją niewolnicę, będziesz kaprysić, prawić mi morały, potem płakać, przestraszać się Bóg wie czego i mnie przestraszać, a wkońcu pytać: co mamy robić? Proszę pamiętać, Ilja Iljicz — rzekła dumnie, — wstając z ławeczki, że podrosłam już dużo od tej chwili,