kiedym pana poznała, i wiem, jak się nazywa gra, jaką pan prowadzisz... ale łez moich pan już więcej nie zobaczy.
— Ach, Boże mój! Ja nie bawię się! — rzekł stanowczo.
— Tem gorzej dla pana — zauważyła sucho. Na wszystkie pańskie strachy, ostrzeżenia i zagadki powiem tylko jedno: do dnia dzisiejszego ja pana kochałam i nie wiedziałam, co mam robić, teraz wiem — zakończyła stanowczo, powstając do odejścia — i radzić się pana nie będę.
— I ja wiem — rzekł Obłomow, biorąc ją za rękę i sadzając na ławeczce. — Zamilkł na chwilkę, jakby nabierał tchu. — Zrozum to, że serce moje przepełnione jednem tylko pragnieniem, w głowie — jedna tylko myśl, ale ani wola, ani język nie chcą mnie słuchać. Chcę mówić — słowa mnie nie słuchają. A jednak wszystko tak proste, tak... Dopomóż mi, Olgo.
— Ja nie wiem, co pan myśli.
— Na miłość Boga! bez tego „pan“. Twoje dziwne spojrzenie unicestwia mnie, słowa, jakby pod wpływem mrozu, w lód się obracają...
Olga zaśmiała się.
— Tyś prawdziwy szaleniec! — rzekła, położywszy mu rękę na głowie.
— Tak, tak... odzyskałem dar myśli i słowa. Olgo! — zawołał, uklęknąwszy przed nią — bądź moją żoną!
Olga milczała i wzrok odwróciła w przeciwną stronę.
— Olgo! podaj mi rękę!
Nie wyciągnęła do niego ręki. Sam ją ujął i do ust przycisnął. Nie odejmowała jej. Ręka była
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/425
Ta strona została uwierzytelniona.