obmowę, cześć, ale znajduje nagrodę w miłości — ona jej zastąpi wszystko.
— Czyż nam potrzebna taka droga?
— Nie!
— Chciałbyś na tej drodze szukać szczęścia kosztem mego spokoju i czci?
— O, nie, nie! klnę się na Boga, że nie! — zaprotestował gorąco.
— Pocóż mówiłeś o tem?
— Doprawdy, sam nie wiem...
— Domyślam się. Chciałeś się dowiedzieć, czy zdolna byłabym poświęcić dla ciebie mój spokój, czy poszłabym z tobą taką drogą? Czy tak?
— Tak, zdaje się, domyślasz się... Cóż?
— Nigdy! Za nic w świecie! — odpowiedziała stanowczo.
Obłomow zamyślił się, potem westchnął.
— Tak, to ciężka droga i wielkiej trzeba miłości, ażeby kobieta mogła pójść za mężczyzną, ginąć, ale — kochać.
Obłomow pytająco spojrzał jej w oczy. Twarz jej była spokojną, tylko linijka nad brwią poruszyła się.
— Wyobraź sobie — mówił — że Soniczka, która nie warta jest twego małego palca, przy spotkaniu się z tobą — nie poznałaby cię.
Olga uśmiechnęła się, ale spojrzenie jej było jak dawniej pogodne. Obłomowa unosiła pycha egoizmu — doprosić się ofiary z serca Olgi i upoić się nią.
— Wyobraź sobie, że mężczyźni, spotykając się z tobą, nie spuszczaliby wzroku z uczuciem szacunku, lecz patrzyliby na ciebie z aroganckim, złośliwym uśmiechem.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/428
Ta strona została uwierzytelniona.