A jakże pan wyrzuci go z ludzkości, z łona przyrody, pozbawi go miłosierdzia bożego — prawie krzyczał Obłomow ze wzrokiem płonącym.
— Aż tędy pan zaszedł! — zawołał zdziwiony Pienkin.
Obłomow spostrzegł, że istotnie zaszedł za daleko. Nagle zamilkł, postał chwilkę, ziewnął i powoli położył się na łóżku.
Zamyślił się.
— Cóż pan czyta? — spytał Pienkin.
— Ja? Zwykle podróże...
Znowu zamilkł.
— Niechże pan ten poemat przeczyta po wyjściu. Przynieść go?
Obłomow przecząco głową pokiwał.
— Więc panu moje opowiadanie przyślę.
Obłomow, na znak zgody, głową skinął.
— A tymczasem... muszę spieszyć do drukarni — rzekł Pienkin. — A wie pan, poco przyszedłem do pana? Chciałem zaproponować panu jechać ze mną do Katerinenhof... mam powóz. Na jutro muszę napisać feljeton o wycieczce... przypatrywalibyśmy się razem. Czegobym ja nie dojrzał, panby uzupełnił. Byłoby weselej. Pojedziemy...
— Nie. Niezdrów jestem trochę — odrzekł Obłomow, krzywiąc się trochę i przykrywając się kołdrą. — Lękam się wilgoci... Jeszcze nie wyschło wszystko. A możebyś pan lepiej na obiad do mnie przyszedł... porozmawialibyśmy... Ja mam dwa wielkie zmartwienia...
— Nie. Dzisiaj cała nasza redakcja u Saint-George’a... Stąd też i na zabawę ludową pojedziemy. W nocy muszę pisać, a przed świtem do drukarni odesłać.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.