Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/441

Ta strona została uwierzytelniona.



I.

Obłomow promieniał szczęściem, wracając do domu. Krew w nim wrzała, oczy błyszczały. Zdawało mu się, że nawet włosy palą się na nim. W takim nastroju wszedł do pokoju. Ale ledwie wszedł — jasność znikła nagle i oczy z nieprzyjemnem zdziwieniem zatrzymały się na jednem miejscu: w jego fotelu siedział Tarantjew.
— Cóż to ciebie doczekać się nie można? Gdzież ty się włóczysz? — ostro zwrócił się do niego Tarantjew, podając mu swoją owłosioną rękę. — I twój stary czort zupełnie się rozzuchwalił. Proszę o zakąskę — nie dał, o wódkę — także niema.
— Chodziłem na przechadzkę do lasu — niedbale odpowiedział Obłomow, jeszcze nie oprzytomniawszy z przykrości, doznanej skutkiem zjawienia się „ziemlaka“ — i to w takiej właśnie chwili!
Zapomniał o tej smutnej atmosferze, w której żył tak długo, i odzwyczaił się od jej nieczystego powietrza. Tarantjew w jednej chwili ściągnął go na dół, jak z nieba, w błoto. Obłomow ze smutkiem pytał siebie: poco on tu przyszedł? Czy na długo? Męczył się przypuszczeniem, że może tu zostanie na obiad i wtedy nie można będzie pójść do Iljinskich. W jaki sposób się go pozbyć, — chociażby kosztem jakiegoś wydatku — było jedyną myślą,