odczepisz się tak łatwo. Ja dałem swoje pieniądze — zwróć mi.
— Skądże wziąłeś tyle pieniędzy? — spytał Obłomow.
— Co tobie do tego? Dawny dług mi spłacono. Po pieniądze też przyjechałem.
— Dobrze. Temi dniami przyjadę i mieszkanie odstąpię innemu, a teraz nie mam potrzeby się śpieszyć.
— Jakież ci mieszkanie potrzebne? Lepszego w całem mieście nie znajdziesz. Przecież nie oglądałeś go jeszcze — rzekł Tarantjew.
— I oglądać nie chcę — odpowiedział Obłomow. — Poco mam się tam przeprowadzać? Daleko dla mnie...
— Dlaczego? — szorstko zapytał Tarantjew.
Obłomow nie powiedział.
— Od środka miasta daleko.
— Od jakiego środka? Poco on ci potrzebny? Leżeć będziesz...
— Nie, już teraz nie leżę.
— Dlaczego?
— Tak... ja... dzisiaj... — począł.
— Co? — przerwał Tarantjew.
— Nie będę jeść obiadu w domu.
— Ty mnie daj pieniądze — i niech cię czort weźmie!
— Jakie pieniądze? — niecierpliwie zapytał Obłomow. — Temi dniami przyjadę do mieszkania, pomówię z gospodynią...
— Jaką gospodynią? Kumą — czy co? Co ona rozumie? Baba! Ty z bratem jej pogadaj — zobaczysz!
— Dobrze. Pojadę i pomówię.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/443
Ta strona została uwierzytelniona.