Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/445

Ta strona została uwierzytelniona.

— odezwał się Tarantjew. — Przecież zwróciłem już dawno.
— A kiedyż to?
— Przecież tobie samemu do rąk oddałem w czasie przeprowadzki. Pewnie gdzieś wetknąłeś a teraz mnie pytasz!
Zachar skamieniał.
— Ach, mój Boże! Ilja Iljicz, co to za wstyd! — zachrypiał Zachar, zwróciwszy się do Obłomowa.
— Śpiewaj, śpiewaj tę piosnkę! — przemówił Tarantjew. — Pewnie przepiłeś, a teraz upominasz się u mnie.
— Nie, ja od urodzenia nic jeszcze pańskiego nie przepiłem! — chrypiał Zachar. — Ot, pan...
— Przestań, Zachar! — ostro przerwał Obłomow.
— Pan także zabrałeś szczotkę od podłogi i dwie nasze filiżanki! — mówił Zachar.
— Jakie szczotki? — zagrzmiał Tarantjew. — A ty, stary draniu! Przynieś lepiej zakąskę!
— Słyszycie, Ilja Iljicz, jak on mnie łaje? — rzekł Zachar. — Niema zakąski, nawet chleba w domu niema. Anisja wyszła.
Zachar odwrócił się i wyszedł.
— Gdzież ty jesz obiad? — spytał go Tarantjew. Dziwy się dzieją: Obłomow chodzi na przechadzkę do lasu, nie jada obiadu w domu... Kiedyż wracasz do swego mieszkania? Jesień się zbliża. Przyjedź zobaczyć.
— Dobrze, dobrze! Temi dniami...
— Nie zapomnij o pieniądzach.
— Tak, tak, tak... — niecierpliwie odpowiedział Obłomow.
— Czy nic nie trzeba zrobić w mieszkaniu? Tam brat kazał pomalować dla ciebie podłogi,