Iwan Gerasimowicz tak się uradował przybyciem Obłomowa, że bez śniadania nie chciał go wypuścić. Potem posłał jeszcze do jakiegoś przyjaciela z zapytaniem, jak to się robi, bo sam już dawno wycofał się ze służby.
Śniadanie i narady zakończyły się dopiero o trzeciej. Do izby jechać było już za późno. Jutro przypadała sobota i departament nie urzędował. Trzeba było wszystko odłożyć do poniedziałku.
Obłomow pojechał na Wyborgską stronę, do swego nowego mieszkania. Długo jeździł pomiędzy parkany i zaułki. Spotkał nareszcie policjanta. Od tego dopiero dowiedział się, że to — w innym rejonie, obok, za tą ulicą. Pokazał mu jeszcze jakąś ulicę, gdzie domów wcale nie było, ale były tylko parkany, trawa i wyżłobienia od kół w zaschłem błocie.
Jechał tedy Obłomow, wpatrując się w pokrzywę, rosnącą przy parkanach i przeglądające przez płoty krzaki. Wreszcie policjant wskazał mu stary domek w środku dziedzińca i dodał:
— Oto ten właśnie.
— Dom wdowy Kolegjalnego Sekretarza Pszenicyna, — przeczytał Obłomow na wrotach i kazał wjechać na dziedziniec.
Dziedziniec nie większy był od pokoju, tak, że powóz, wjeżdżając, trącił w jakiś kąt i przestraszył kury, które z gdakaniem się rozbiegły, a wielki czarny pies począł szarpać się na łańcuchu na prawo i lewo z rozpaczliwem szczekaniem, siląc się uchwycić konia za pysk.
Obłomow siedział w powozie na jednej linji z oknami domu i z trudem mógł wysiąść. Na parapetach ustawione były wazoniki z rezedą,
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/452
Ta strona została uwierzytelniona.