bratkami i nagietkami, z poza których wyglądały głowy ludzkie. Obłomow zdołał jakoś wysiąść z powozu, pies jeszcze głośniej ujadać począł.
Wszedł na ganek i zetknął się ze staruszką o pomarszczonej twarzy, w sarafanie, z podwiniętym do pasa podołkiem.
— Kogo pan szuka?
— Gospodyni domu, pani Pszenicyn.
Staruszka głowę schyliła z powątpiewaniem.
— Może pan do Iwana Matwieicza? Jego niema w domu. On jeszcze nie wrócił z urzędu.
— Chciałbym się widzieć z właścicielką domu — rzekł Obłomow.
Tymczasem w domu nie ustawało zamieszanie. To przez jedno, to przez drugie okno wyglądała jakaś głowa. Poza staruszką drzwi otworzyły się trochę i przymknęły się znowu. Widać było tam kilka osób.
Obłomow się odwrócił. Na dziedzińcu dwoje dzieci, chłopczyk i dziewczynka, przyglądali mu się z ciekawością.
Zjawił się skądś zaspany chłop w kożuchu i, ręką zakrywając oczy od słońca, leniwem spojrzeniem patrzył na Obłomowa i powóz.
Pies szczekał przerywanym głosem, a gdy tylko Obłomow poruszył się lub koń uderzył kopytem, skakał i rwał się z łańcucha.
Przez płot na prawo widział Obłomow ogromny ogród, zasadzony kapustą, na lewo, także przez parkan — kupkę drzew i zielono malowaną altankę.
— Pan do Agafji Matwiejewny? — spytała staruszka. Czego pan chce?
— Powiedz gospodyni domu — rzekł Obłomow —
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/453
Ta strona została uwierzytelniona.