Ona znowu uśmiechnęła się lekko i twarz jej przybrała zwykły wyraz.
Uśmiech Agafji Matwiejewny był tylko formą, która przykrywała nieświadomość, co w tym lub innym wypadku należałoby powiedzieć lub zrobić.
— Nie mogę długo czekać na niego — rzekł Obłomow — może pani oświadczy mu, że z powodu różnych okoliczności ja teraz nie potrzebuję mieszkania, proszę przeto ażeby je odstąpił innemu lokatorowi, a ja ze swej strony także będę szukać kogoś.
Agafja Matwiejewna tępo słuchała, mrugając powiekami.
— Co zaś do kontraktu, proszę powiedzieć...
— Ależ brata w domu niema — powtarzała to samo. Proszę się jutro pofatygować... jutro sobota... w urzędzie nie bywa.
— Ja bardzo jestem zajęty... ani chwilki swobodnej nie mam — wymawiał się Obłomow... — Proszę mu tylko powiedzieć, że ponieważ zadatek pozostanie na waszą korzyść, a lokatora znajdę... to...
— Brata niema... — mówiła głosem monotonnym. Nie przychodzi jeszcze...
Wyjrzała na ulicę.
— Tędy zawsze chodzi... przez okno widać, jak idzie... ale teraz niema...
— Ja odchodzę — zauważył Obłomow.
— A gdy brat przyjdzie, co mu powiedzieć... kiedy pan na mieszkanie już...
Wstała z kanapy.
— Proszę mu oświadczyć, że prosiłem — zaczął Obłomow — ponieważ okoliczności...
— Możeby pan jutro się pofatygował i pomówił z bratem.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/459
Ta strona została uwierzytelniona.