dzik i pobiera tam niewielką pensję. Nędzy nie cierpi, pieniędzy od nikogo nie pożycza, a pożyczać od niego — nikomu nawet do głowy nie przychodzi.
Na służbie nie posiada on żadnego określonego zajęcia, gdyż zwierzchnicy jego nie mogli nigdy zmiarkować, co on potrafi robić lepiej a co gorzej, z czego możnaby wywnioskować, do czego on zdolny. Jeśli mu wydzielą jakąś czynność, on tak się z niej wywiąże, że zwierzchnik nie wie, co właściwie myśleć o jego robocie. Popatrzy raz i drugi, przeczyta parę razy i powie: proszę zostawić, rozpatrzę się jutro... Właściwie jest to prawie tak, jak trzeba.
Nigdy na jego twarzy nie można dostrzec żadnego śladu troski, zamyślenia, coby dowodziło, że w tej chwili on sam ze sobą rozmawia, ale też i nie widać nigdy, aby on ciekawe spojrzenie zatrzymał na jakimś przedmiocie, ażeby go zbadać.
Spotka się czasem ze znajomym na ulicy. — Dokąd pan idzie? — Idę na służbę, do sklepu albo odwiedzić kogoś. — Chodź pan ze mną — powie ktoś, na pocztę, do krawca albo na przechadzkę. On idzie, — zachodzi na pocztę, do krawca, przechadza się zupełnie w przeciwnej stronie, niż sam podążał.
Jeśli ktoś, oprócz matki, wie o tem, że się zjawił na świecie, to w ciągu życia z pewnością nikt go nie dostrzega, a jeśli umrze — nikt nie pożałuje go i nie ucieszy się jego śmiercią. On nie ma ani przyjaciół ani wrogów — ale dużo znajomych. Może tylko w czasie pogrzebu ktoś uczci to nieokreślone indywiduum zdjęciem kapelusza lub głębokiem pochyleniem głowy, może z ciekawości zapyta: kogo to chowają? Dowie się i wnet zapomni.
Otóż ten Aleksiejew, Wasiljew, Andrejew —
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.