Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/463

Ta strona została uwierzytelniona.

dziennie, nie przybiegnie do niego Katja, nie pośle Zachara z bilecikiem o pięć wiorst. Cały ten letni, pełen kwiatów poemat miłości jakby się przerwał, potoczył się trochę leniwiej, jakby mu już brakło treści.
Niekiedy pół godziny przesiedzieli w milczeniu. Olga, zajęta ręczną robótką, liczy po cichu kwadraciki wzoru, a on gubi się w chaosie myśli i wyprzedza życie, o wiele poza moment bieżący.
Tylko niekiedy, wpatrując się pilnie w Olgę, drgnie namiętnie lub ona poruszy się mimowolnie i uśmiechnie się, ujrzawszy w jego oczach promień łagodnej pokory i milczącego szczęścia.
Przez trzy dni z rzędu jeździł do miasta do Olgi i jadał obiad u ciotki pod pozorem, że jeszcze się nie urządził na nowem mieszkaniu, że w ciągu tygodnia przyjedzie do miasta i urządzi mieszkanie.
Piątego dnia ciotka z Olgą nie były na obiedzie w domu, szóstego Olga dała mu znać, że będzie w jakimś magazynie, że się tam spotkają, że ją odprowadzi piechotą do domu, a powóz ztyłu będzie podążać za nimi.
Wszystko to szło jakoś nieskładnie. Po drodze spotykano znajomych i jej i jego. Niektórzy zatrzymywali się na gawędkę.
— Ach, mój Boże! Co za męczarnia! — myślał, cały potem oblany od upału i odczuwania fałszywej pozycji.
Ciotka spoglądała na niego swoim bezbarwnym wzrokiem i w zamyśleniu wąchała jakiś spirytus, jak gdyby to wszystko sprawiało jej ból głowy. A jeździć — tak daleko! Jedź na Wyborgską stronę, a potem wracaj wieczorem — trzy godziny stracone.