ogona, sięgające aż do uszu. Szare oczy nie od razu patrzyły na jakiś przedmiot, lecz z początku niby ukradkiem. Zatrzymywały się dopiero przy powtórnem spojrzeniu.
Iwan Matwieicz jakby się rąk swoich wstydził; kiedy rozmawiał — chował je albo za plecy, albo jedną wkładał pod mundur na piersiach, a drugą za plecy. Podając zwierzchnikowi swemu jakiś papier, zwykle jedną rękę trzymał za plecami, a paznokciem środkowego palca drugiej ręki, ostrożnie wskazywał jakiś wiersz lub wyraz, wskazawszy, natychmiast chował i tę rękę za plecy, może dlatego, że palce były grube, czerwone i trochę się trzęsły. Nie bez powodu przeto było owo chowanie rąk.
— Pan raczył — zaczął, rzuciwszy swoje podwójne spojrzenie na Obłomowa — kazać przyjść mnie do siebie.
— Tak. Chciałem z panem pomówić, co do mieszkania. Proszę usiąść — poprosił grzecznie Obłomow.
Iwan Matwieicz po dwukrotnie powtórzonej propozycji, zdecydował się usiąść, pochyliwszy się całem ciałem, naprzód i schowawszy ręce do rękawów.
— Z powodu różnych okoliczności, zmuszony jestem poszukać innego mieszkania — rzekł Obłomow. — Chciałbym to mieszkanie odstąpić.
— Teraz trudno odstąpić — kaszlnąwszy w palce i schowawszy je zręcznie do rękawa, odezwał się Iwan Matwieicz. — Gdyby pan raczył był zdecydować się w końcu lata, wtedy wielu poszukiwało.
— Przyjeżdżałem tu, ale pana nie było.
— Siostra mi mówiła — dodał czynownik. — Niech się pan nie martwi mieszkaniem... będzie tu panu wygodnie. Może ptaki niepokoją!
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/469
Ta strona została uwierzytelniona.