otwarte drzwi, tylko uśmiechnie się i pilnie pracuje dalej.
Czasem z książką w ręku zbliżał się do drzwi, zajrzał i pogawędził z gospodynią.
— Pani zawsze przy robocie! — mówił.
Agafja Matwiejewna uśmiechała się i dalej pilnie mełła kawę, a łokieć jej tak zręcznie opisywał koła, że tylko migał przed oczyma Obłomowa.
— Zmęczy się pani — zauważał.
— Nie, przyzwyczaiłam się — i znowu młynek poczynał trzeszczeć.
— Czem się pani zajmuje, gdy niema roboty? — pytał.
— Jakto niema roboty! Robota jest zawsze: rano przyrządzić śniadanie, potem obiad, po obiedzie szyć, a wieczorem przygotować kolację.
— Jadacie wieczerzę?
— Jakże bez wieczerzy — jadamy. Przed świętem chodzimy na całonocne nabożeństwo.
— To bardzo pięknie — chwalił Obłomow. A do której cerkwi chodzicie?
— Narodzenia Chrystusa Pana — to nasza parafja.
— A czy czytuje pani?
Tępym milczącym wzrokiem spojrzała na niego.
— Książki macie? — pytał?
— Braciszek ma, ale on nie czyta. Z restauracji otrzymujemy gazety, brat czasem coś głośno przeczyta, ale... Waniczka ma dużo książek.
— Czyż pani nigdy nie wypoczywa?
— Jak Boga kocham, nigdy! Prawdę mówię.
— A w teatrze bywa pani?
— Brat w święta bywa.
— A pani?
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/481
Ta strona została uwierzytelniona.