gospodyni! Dobrze, gdyby wyszła zamąż — myślał i utonął w zamyśleniu — o Oldze.
Obłomow w piękną pogodę wdziewał czapkę i obchodził okolicę. Trafiał na błoto, lub napadały na niego psy — więc wracał do domu.
W domu już nakryto do stołu. Czysto podano smaczne potrawy. Czasem przez drzwi przesunęła się naga ręka z talerzem — proszę spróbować naszego „piroga“.
— Cicho, dobrze w tej okolicy, tylko nudnie! — mówił Obłomow, jadąc na operę.
Razu pewnego, wróciwszy późno z teatru, prawie przez całą godzinę stukali we wrota razem z furmanem. Pies zachrypł, skacząc i ujadając na łańcuchu. Przemarzł, rozgniewał się i oświadczył, że nazajutrz opuści mieszkanie. Minął dzień jeden, drugi, przeszedł tydzień, Obłomow nie ruszał się.
Bardzo mu było przykro, że nie widywał Olgi codziennie, nie słyszał jej głosu, nie czytał w jej oczach niezmiennej miłości i szczęścia.
W miarę zbliżającej się zimy, widywali się sam na sam coraz rzadziej. Do Iljińskich przyjeżdżali goście, a Obłomow przez całe dnie nie mógł z nią zamienić paru słów. Porozumiewali się tylko spojrzeniem. W spojrzeniu jej było widać niekiedy zmęczenie i niecierpliwość. Z zachmurzonemi brwiami spoglądała na wszystkich gości. Obłomow parę razy się znudził i po obiedzie raz już nawet wziął kapelusz, i chciał odejść.
— Dokąd? — nagle ze zdziwieniem spytała Olga, stając obok niego i odbierając kapelusz.
— Do domu.
— Poco? — pytała dalej i wnet jedna brew
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/483
Ta strona została uwierzytelniona.