Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/488

Ta strona została uwierzytelniona.

char, cofając się ku drzwiom. — A kto mówił? Ludzie od Iljińskich jeszcze w lecie gadali.
— Tsss... — zapsykał Obłomow, podniósłszy rękę do góry i grożąc Zacharowi. — Ani słowa więcej o tem!
— Czyż to ja wymyśliłem? — bronił się Zachar.
— Ani słowa więcej! — powtórzył Obłomow, groźnie patrząc na niego i drzwi wskazując.
Zachar wyszedł i westchnął tak głośno, że słychać było we wszystkich pokojach.
Obłomow nie mógł się opamiętać. Stał jeszcze na tem samem miejscu i z lękiem wpatrywał się w ten punkt, gdzie stał Zachar, potem z rozpaczą założył obie ręce na głowę i pogrążył się w fotelu.
— Ludzie już wiedzą! — szumiało mu w głowie. — Po przedpokojach, po kuchniach już gadają! Oto do czego doszło! On śmiał mnie pytać: kiedy wesele? A ciotka Olgi nic może jeszcze nie podejrzewa, a jeżeli podejrzewa, to może co złego... Ach, mój Boże! Co ona może pomyśleć? A ja? A Olga?
— Nieszczęsny! Co ja narobiłem! — myślał, przytulając twarz do poduszki kanapy. — Wesele! Ta chwila, pełna poezji w życiu zakochanych, wieniec szczęścia — o niem poczęli mówić lokaje, furmani, gdy jeszcze dotychczas nic stanowczego się nie postanowiło, gdy jeszcze odpowiedź ze wsi nie nadeszła, niema mieszkania, a portfel mój pusty...
Chwila poetyczna, nad którą myślał Obłomow, nagle poczęła tracić barwy, gdy tylko Zachar o niej wspomniał. Obłomow ujrzał drugą stronę medalu i dręcząc się, przewracał się z boku na