— Znowu rozpoczął! — myślał Zachar, mrugając oczyma i niespokojnie oczekując „ciężkich słów“.
— Pytam cię, skąd ci przyszła do mózgownicy taka głupia myśl? — powtórzył Obłomow.
Zachar milczał.
— Słyszysz, Zachar? Dlaczego pozwalasz sobie nietylko myśleć, ale mówić nawet?
— Proszę pozwolić, Ilja Iljicz, lepiej zawołam Anisję...
Cofnął się już ku drzwiom.
— Ja chcę mówić z tobą, a nie z Anisją — rzekł Obłomow. — Dlaczego wymyśliłeś taką niedorzeczność.
— Ja nie wymyśliłem... Służba od Iljińskich gadała.
— A im kto powiedział?
— Skąd ja mogę wiedzieć? Katja powiedziała Siemionowi, Siemion Nikicie, Nikita Wasilisie, Wasilisa Anisji, Anisja mnie — bronił się Zachar.
— Boże! Boże! Wszyscy! — z przestrachem zawołał Obłomow. — Słyszysz ty?
Ilja Iljicz pięścią o stół uderzył.
— To być nie może!
— Dlaczego nie może być? — przerwał obojętnie Zachar. — Wesele — rzecz zupełnie zwyczajna. Nie tylko pan jeden, wszyscy ludzie się żenią.
— Wszyscy! Ty majster jesteś do porównywania mnie ze wszystkimi. To być nie może! Nic niema i nie było! Ślub, to rzecz zwykła — powiada — słyszycie go? Co to jest ślub?
Zachar spojrzał na Obłomowa, ale ujrzawszy wzrok jego utkwiony w sobie, natychmiast oczy swoje skierował do kąta.
— Słuchaj, ja ci wytłumaczę, co to jest ślub.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/491
Ta strona została uwierzytelniona.