Ślub, ślub, poczną gadać próżniacy, różne kobiety, dzieci, w przedpokojach, na rynku, w magazynach. Człowieka przestają nazywać Ilja Iljicz, albo Piotr Pietrowicz, a mówią — narzeczony. Wczoraj nikt jeszcze na niego nie chciał patrzeć, a dziś wszyscy wytrzeszczają oczy, jak na jakiego zbrodniarza. Ani w teatrze, ani na ulicy nie pozwolą przejść spokojnie. To narzeczony — szepcą dokoła. I ilu ludzi spotkać musi codziennie, każdy z nich stara się ułożyć przed nim twarz najgłupiej — jak ty teraz — zwrócił się do Zachara, który w kąt począł patrzeć — i coś najgłupszego powiedzieć. Oto taki jest początek! Trzeba jeździć, jak warjat, codziennie do narzeczonej, od rana być w paljowych rękawiczkach, ubranie musi być jak z igły, nie można wyglądać smutnie, jeść i pić, jak się należy, a żywić się tylko wiatrem i bukietami. Tak spędzić trzeba trzy — cztery miesiące! Widzisz. Jakże ja to zniosę.
Obłomow zatrzymał się i spojrzał na Zachara, ażeby się przekonać, jak na niego działają te niedogodności żenienia się.
— Czy mam odejść? — spytał Zachar, zwracając się ku drzwiom.
— Nie, poczekaj! Ty jesteś majster do rozpuszczania fałszywych pogłosek, dowiedz się przeto, dlaczego są one fałszywe.
— Poco ja się mam dowiadywać — mówił Zachar, błądząc wzrokiem po ścianach pokojów.
— Ty zapomniałeś, ile biegania i kłopotów mają i narzeczony i narzeczona. A u mnie kto — ty może będziesz biegał do krawców, szewców, tapicerów? Ja sam jeden nie rozerwę się na wszystkie strony. Wszyscy w mieście się dowiedzą i będą mówić: Obło-
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/492
Ta strona została uwierzytelniona.