Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/502

Ta strona została uwierzytelniona.

żadnych w twarz mu patrzyła śmiało i otwarcie, ciesząc się chwilką, skradzioną losowi, tak, że Obłomow nawet zazdrościł, iż nie dzielił jej wesołego nastroju. Chociaż był bardzo stroskany, nie mógł nie zapomnieć się na chwilę, widząc twarz jej, pozbawioną tej skupionej myśli, która zwykle wyrażała się w ruchach brwi i w linijce na czole. Teraz stała przed nim bez tej poważnej dojrzałości w rysach twarzy, która tak go zawsze niepokoiła.
W tej chwili twarz jej wyrażała takie dziecinne zaufanie swego do losu, do szczęścia, do niego... Była pełna wdzięku.
— Ach, jak się cieszę, jak cieszę! — mówiła, uśmiechając się i patrząc na niego. — Myślałam, że cię dzisiaj nie zobaczę. Wczoraj taka mnie ogarnęła tęsknota, nie wiem dlaczego, żem napisała. Zadowolony jesteś?
Spojrzała mu w twarz.
— Cóż ty dzisiaj taki nachmurzony? Milczysz? Niezadowolony jesteś? Myślałam, że oszalejesz z radości, a ty jakbyś był senny. Zbudź, się, mój panie, przy panu Olga.
Lekko, z wymówką odtrąciła go od siebie.
— Niezdrów jesteś? Co z tobą? — nalegała.
— Nie, zdrów jestem i szczęśliwy — dodał pośpiesznie, byle ona tylko nie wydobywała tajemnic z jego duszy. Niepokoję się tylko tem, jak ty sama...
— To już moja sprawa. Czy lepiej byłoby, gdybym przyjechała z ciotką?
— Lepiej, Olgo.
— Gdybym wiedziała, poprosiłabym ją — przerwała mu obrażonym głosem, wypuszczając jego rękę. Myślałam, że dla ciebie niema większego szczęścia, jak gdy jesteśmy razem sami.