Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/507

Ta strona została uwierzytelniona.

powinność, mój obowiązek nakazują mi, to ci powiedzieć.
— Co? — spytała niecierpliwie.
— Że robimy bardzo źle, widując się potajemnie.
— Mówiłeś już o tem jeszcze na letnisku.
— Tak, ale wtedy byłem w okresie marzeń. Jedną ręką odsuwałem, a drugą przytrzymywałem. Ty ufałaś mi, a ja... jak gdybym oszukiwał ciebie. Wtedy było to uczucie nowe...
— A teraz już nie nowe, i poczynasz się nudzić.
— Ach, nie, Olgo! Jesteś niesprawiedliwa. Było nowe — i dlatego nie można było panować nad sobą. Mnie wprost sumienie dręczy. Ty za młoda jesteś, mało znasz świat i ludzi... Masz duszę tak czystą, tak bardzo mnie kochasz, że ci nawet do głowy nie przychodzi, jak surowej naganie podlegamy oboje za to, co robimy, przedewszystkiem — ja...
— Cóż my robimy? — spytała Olga, zatrzymując się.
— Jakto — co? Ty oszukujesz ciotkę, potajemnie wychodzisz z domu, widując się sam na sam z mężczyzną... Spróbuj powiedzieć to wszystko w niedzielę przy gościach...
— Dlaczego mam milczeć? — rzekła spokojnie. — I owszem, mogę powiedzieć.
— I zobaczysz — mówił dalej Obłomow — że ciotka zemdleje, panie zaczną się żegnać, a mężczyźni śmiało i złośliwie popatrzą na ciebie.
Olga zamyśliła się.
— Ależ my już jesteśmy narzeczeni...
— Tak, tak, kochana Olgo — mówił, ściskając jej obie ręce — dlatego też ostrożniejsi powinniśmy być, tem surowsi dla siebie. Ja chcę z dumą