wskazał jej tę cerkiew w czasie przejażdżki łodzią. Chciała pomodlić się tam — o niego, ażeby był zdrów, ażeby ją kochał zawsze, ażeby był z nią szczęśliwy, ażeby... ten brak zdecydowania, ta niepewność prędko minęły... Biedna Olga!
Przyszła niedziela. Olga potrafiła jakoś cały obiad urządzić według gustu Obłomowa.
Ubrała się w białą suknię, ukryła pod koronkami podarowaną jej przez niego bransoletkę, uczesała włosy według jego gustu, dzień przedtem kazała nastroić fortepian, a rano spróbowała śpiewać Casta diva. Głos jej tak dźwięczał, jak nigdy od powrotu z letniska. Potem czekała...
Baron nadjechał właśnie w chwili tego oczekiwania. Powiedział, że znowu wyładniała — jak w lecie, ale troszeczkę schudła.
— Brak świeżego wiejskiego powietrza i maleńki nieporządek w trybie życia podziałały na panią — powiedział. — Dla pani, miła Olgo Siergiejewna, potrzebne powietrze pól i wsi.
Pocałował kilkakrotnie jej rękę tak szczerze, że farbowane wąsy pozostawiły nawet maleńką plamkę na palcach.
— Tak, wieś — odpowiedziała zamyślona, nie do niego wszakże zwrócona, a tak do kogoś — w powietrze.
— A propos wsi — dodał — w przyszłym tygodniu ukończy się proces pani, a w kwietniu będzie już pani mogła pojechać do własnego majątku. Nie jest wielki, ale położenie cudowne! — Pani będzie zadowolona. Jaki dom! Jaki ogród! Tam jest na górze jedna altanka — pani pokocha ją. Widok na rzekę... Pani nie pamięta. Miała pani dopiero pięć lat, kiedyście z ojcem stamtąd wyjechali.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/523
Ta strona została uwierzytelniona.