Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/526

Ta strona została uwierzytelniona.

do piątej: rozkwitła jej piękność poczęła przekwitać, poczęła więdnąć i do stołu usiadła blada.
Inni — nic nie spostrzegli. Nikt nawet nie zauważył, co się z nią działo. Wszyscy jedli te potrawy, które przygotowane były dla niego, rozmawiając wesoło, obojętnie.
Po obiedzie, wieczorem, także nie przyszedł. Do godziny dziesiątej łudziła się nadzieją lub lęk ją ogarniał naprzemian. O dziesiątej poszła do swego pokoju.
Z początku wszystek gniew swój, wszystką gorycz jaką tylko miała w sercu wylała na niego. — Nie było zjadliwego sarkazmu, przykrego słowa, jakie tylko znaleźć mogła w swoim słowniku, któremi nie obciążyłaby go w myśli.
Potem miała wrażenie, jak gdyby cały jej organizm napełniał się ogniem lub lodem naprzemiany.
— On chory... sam jeden... nie może nawet zawiadomić — zabłysło jej w umyśle.
Przeświadczenie to owładnęło nią zupełnie i przez całą noc zasnąć nie mogła. Gorączkowo spała zaledwie dwie godziny. Rano obudziła się, chociaż blada, ale spokojna i zdecydowana.
W poniedziałek rano gospodyni weszła do gabinetu Obłomowa i oświadczyła:
— Jakaś dziewczyna pyta o pana.
— O mnie? Nie może być! — odrzekł Obłomow. — Gdzież ona?
— Tu właśnie. Pomyliła się. Weszła przez nasz ganek. Wpuścić?
Obłomow nie wiedział, co robić, na co się zdecydować, gdy nagle przed nim stanęła Katja.