Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/527

Ta strona została uwierzytelniona.

— Katja! — ze zdziwieniem zawołał Obłomow. — Skąd ty tu? Jak?
— Panienka też — szeptem odpowiedziała Katja — kazała zapytać...
Obłomow zbladł nagle.
— Olga Siergiejewna! — szeptał z przestrachem. Kłamiesz Katja. Zażartowałaś. Nie męcz mnie!
— Jak Boga kocham, prawda! W najętym powozie... Zatrzymała się w magazynie z herbatą... czeka... chce tu przyjechać. Kazała mi powiedzieć, ażeby pan wysłał gdzie Zachara. Za pół godziny panienka tu przyjedzie...
— Lepiej sam pójdę... Jak można, ażeby się tutaj fatygowała!
— Nie zdoła pan... Lada chwila panienka przyjedzie... Panienka myśli, że pan chory. Dowidzenia... ja polecę... panienka sama, czeka na mnie.
I poszła.
Obłomow z niezwykłym pośpiechem zawiązał krawat, wdział kamizelkę, buty i zawołał Zachara.
— Zachar! Niedawno prosiłeś mnie, abym ci pozwolił pójść w gościnę na tamtą stronę, na Grochową ulicę, możesz pójść teraz — rzekł Obłomow.
— Nie pójdę! — rzekł stanowczo Zachar.
— Idź, kiedy mówię! — naciskał Obłomow.
— Poco chodzić w gościnę w dzień zwykły! — upierał się Zachar.
— Idź, rozerwiesz się, nie bądź uparty, kiedy barin robi ci łaskę i pozwala wyjść... Zobaczysz się z przyjaciółmi...
— Niech ich tam, tych przyjaciół!
— Czyż nie chcesz się widzieć z nimi?