Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/533

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lękasz się, drżysz, jak mały chłopczyk... nie rozumiem. Czy ty mnie wykradasz.
Obłomow czuł się zakłopotanym. Olga pilnie wpatrywała się w niego.
— Słuchaj... — rzekła — wtem jest jakieś kłamstwo... jest coś innego... Zbliż się do mnie i powiedz wszystko, co ci na sercu leży. Mogłeś nie przychodzić dzień, dwa, tydzień wreszcie z powodu zbytniej ostrożności, ale mógłbyś przecie uprzedzić mnie, napisać. Wiesz przecież, że nie jestem dzieckiem, nie tak łatwo łudzić mnie pozorami i martwić dwuznacznemi domysłami. Co to wszystko znaczy?
Obłomow zamyślił się, pocałował jej rękę i westchnął.
— Przez ten cały czas Olgo — rzekł — wyobraźnia moja tak była przesycona różnemi okropnościami co do ciebie, umysł tak strapiony kłopotami, serce tak zbolałe z powodu różnych rozwiewających się nadziei, oczekiwania, że cały mój organizm wstrząśnięty, oniemiał prawie... potrzebuje wypoczynku.
— Dlaczegoż u mnie nie niemieje? Dlaczego ja szukam wypoczynku przy tobie?
— Ty masz młode, mocne siły, ty kochasz jasno, spokojnie, a ja... ale wiesz przecie, jak bardzo cię kocham! — rzekł, schylając się i całując jej ręce.
— Nie, ja wiem jeszcze za mało. Ty jesteś tak dziwnym człowiekiem, że ja gubię się w odgadywaniu. Rozum mój gaśnie i nadzieja... wkrótce przestaniemy zupełnie rozumieć siebie — wtedy źle!
Oboje milczeli.
— Cóżeś ty robił przez te dni? — spytała go, po raz pierwszy wodząc okiem po jego pokoju. Tu