— Ażeby nie widzieć uciekającego czasu. Ciebie Olga nie było przy mnie, a życie takie nudne, nieznośne bez ciebie...
Obłomow zatrzymał się. Olga ostro patrzyła na niego.
— Iljusza! — zaczęła poważnie. — Pamiętasz, w parku, kiedy powiedziałeś, że w tobie obudziło się życie, zapewniłeś, że celem twego życia — będę ja, że będzie to twój ideał. Ująłeś mnie za rękę, i powiedziałeś, że ona twoja... Pamiętasz, że dałam ci przyrzeczenie?
— Czyż o tem można zapomnieć? Czyż to nie przełamało całego mego życia? Nie widzisz, jak jestem szczęśliwy.
— Nie, nie widzę. Oszukałeś mnie — rzekła zimno. — Zleniwiałeś znowu.
— Oszukałem! Czyż ci nie grzech? Klnę się Bogiem, że gotów jestem w przepaść się rzucić!
— Tak, gdyby przepaść była tu, bliziutko u nóg, w tej chwili — przerwała mu — ale gdyby wypadło odłożyć postanowienie na trzy dni, pomyślałbyś, przestraszyłbyś się, szczególnie gdyby Zachar lub Anisja poczęli o tem gadać... To nie miłość.
— Ty nie wierzysz w moją miłość! — zaprotestował gorąco. — Myślisz, że zwlekam z troski o siebie, a nie o ciebie. Czy nie ochraniam, jak ścianą, twego imienia, nie czuwam jak matka, ażeby żadna plotka nie przylgnęła do niego... Ach, Olga, Żądaj dowodów! Powtórzę ci, że gdybyś z drugim mogła być szczęśliwszą, bez szemrania zrzekłbym się praw moich do twego serca; gdyby umrzeć wypadło — umarłbym z radością! — zakończył ze łzami w oczach.
— To wszystko niepotrzebne. Nikt tego nie
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/535
Ta strona została uwierzytelniona.