Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/542

Ta strona została uwierzytelniona.

szy się na nią kułakiem. Wtykasz nos tam, gdzie ciebie nie proszą.
Anisja schowała się. Obłomow obu kułakami pogroził Zacharowi, potem szybko otworzył drzwi do pokoju gospodyni. Agafja Matwiejewna siedziała na podłodze i w kuferku przebierała starzyznę. Przy niej leżała kupa szmatek, waty, starych sukienek, guzików i obrzynki różnych futer.
— Proszę pani — rzekł łagodnie, ale podrażniony Obłomow — moi ludzie gadają różne głupstwa... Na miłość Boga, proszę im nie wierzyć.
— Nic nie słyszałam! — odpowiedziała gospodyni. Nie wiem, o czem oni gadają.
— Z powodu wczorajszej wizyty — ciągnął dalej Obłomow. — Opowiadają, że przyjeżdżała jakaś barysznia...
— To nie nasza rzecz, kto do lokatorów jeździ.
— Tak, ale proszę panią bardzo zupełnie temu nie wierzyć! Jest to ogadywanie! Żadnej baryszni nie było. Przyjeżdżała poprostu szwaczka przymierzyć koszule!
— A pan gdzie zamówił koszule? Kto panu szyje? — żywo spytała gospodyni.
— W francuskim magazynie.
— Niech pan pokaże, jak przyniosą. Ja mam dwie dziewczyny znajome: tak pięknie szyją, tak ślicznie stebnują, że żadna francuska lepiej nie potrafi. Widziałam. Pokazywały mi bieliznę dla grafa Metlińskiego. Nikt lepiej nie potrafi. Lepiej szyte, niż te, co pan nosi.
— Bardzo dobrze. Ja przypomnę. Niech pani tylko nie myśli, że to była barysznia...
— Czy to do nas należy — kto przychodzi? Choćby barysznia...