Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/546

Ta strona została uwierzytelniona.

na lewo i w wąs sobie żaden nie dmuchnie! Jak oni mogą sypiać spokojnie, spokojnie zjeść obiad — nie rozumiem. Dług — a następstwa jego — albo praca bez przerwy, jak skazańca na ciężkie roboty, albo niesława.
Zaciągnąć dług hipoteczny? To przecież także dług, równie nieubłagany, równie konieczny. Płać co roku, a może i na przeżycie nic nie pozostanie.
— Odsunęło się szczęście moje jeszcze o rok jeden! — zajęczał Obłomow, jak w chorobie, i zwalił się na kanapę, ale opamiętał się i powstał. — A co mówiła Olga? Jak się odzywała do mnie — jak do mężczyzny, ufała mojej sile i słowom. Ona czeka, aż pójdę naprzód i dojdę do tej wysokości, gdzie będzie mogła wyciągnąć do mnie rękę i poprowadzić za sobą, pokazać swoją drogę. Tak, tak, ale od czego zacząć?
Obłomow począł myśleć. Nagle dłonią uderzył się w czoło i wszedł do pokoju gospodyni.
— Czy brat pani w domu? — zapytał.
— W domu, ale położył się.
— Więc jutro proszę prosić go do mnie. Chciałbym się z nim widzieć.