— Trzeba wiedzieć, bez tego, jakże? Bez tego nie można obliczyć dochodu.
— Tak, trzebaby — powtórzył Obłomow — i sąsiad to samo pisze, ale cała sprawa zaciągnęła się do zimy.
— A ileż z opłat może być? Jak pan myśli?
— Z opłat? Zdaje się... Miałem gdzieś zanotowane... Kiedyś Sztolc zrobił, ale trudno odszukać. Pewnie gdzieś Zachar wetknął. Potem panu pokażę... Zdaje się trzydzieści rubli rocznie z pełnego gospodarstwa.
— A chłopi u pana jacy? Jak mieszkają? — dopytywał się Iwan Matwieicz. — Bogaci, czy zrujnowani, biedni może? Jaka pańszczyzna?
— Słuchaj pan — rzekł Obłomow, zbliżywszy się do niego i wziąwszy go z zaufaniem za obie klapy surduta.
Iwan powstał prędko, ale Obłomow posadził go znowu.
— Słuchaj pan — rozpoczął Ilja Iljicz i mówił powoli, szeptem prawie — ja nie wiem, co to jest pańszczyzna, co to praca chłopska, co to znaczy biedny chłop, a co bogaty, nie wiem, co to jest korzec żyta lub owsa, ile ono kosztuje, w jakim miesiącu i co sieją, kiedy żną, co i kiedy sprzedają, nie wiem, czy ja jestem człowiekiem zamożnym lub biednym, czy za rok będę miał co do zjedzenia, czy będę nędzarzem — ja nic nie wiem! — Zakończył ponuro, wypuścił obie klapy munduru i odstąpił od Iwana Matwieicza — niech pan przeto mówi i radzi, jak dziecku...
— Jakże, trzeba wiedzieć, bez tego nie niepodobna zmiarkować — z uśmiechem, pełnym pokory zauważył Iwan Matwieicz, powstawszy trochę
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/548
Ta strona została uwierzytelniona.