i założywszy jedną rękę za plecy, a drugą pod mundur na piersi. — Właściciel powinien znać swój majątek i wiedzieć jak go używać... — mówił tonem profesora.
— A ja nie znam. Niech mnie pan nauczy, jeśli może.
— Ja temi sprawami nie zajmowałem się, trzeba poradzić się ludzi znających się na rzeczy. Ale oto — w liście piszą do pana — mówił Iwan Matwieicz, wskazując paznogciem wielkiego palca miejsce — ażeby pan przyjął obowiązek obywatelski, z wyboru — to byłoby bardzo dobrze! Mieszkałby pan, urzędował w sądzie powiatowym, i przez ten czas poznałby pan własny majątek.
— Ja nie wiem, co to sąd powiatowy, co w nim robią, jak urzędować! — stanowczo półgłosem mówił Obłomow, zbliżywszy się prawie do nosa Iwana Matwieicza.
— Przyzwyczai się pan. Przecie urzędował już pan w departamencie. Wszędzie rzecz jednakowa, w formie tylko niewielka różnica. Wszędzie — polecenia, zwracania się, protokoły... Byleby tylko sekretarz znał się na rzeczy, a panu — jakie kłopoty! Podpisywać tylko... Jeśli pan wie, jak się sprawę prowadzi w departamencie...
— Nie wiem, jak się w departamencie prowadzą — obojętnie rzekł Obłomow.
Iwan Matwieicz rzucił na niego swoje podwójne spojrzenie i zamilkł.
— Pewnie książki pan tylko czytał? — zauważył z pokornym uśmiechem.
— Książki! — z goryczą zaczął Obłomow i zatrzymał się.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/549
Ta strona została uwierzytelniona.