mu wierzyć; pieniędzy da tyle, ile zechce. Ach, Andrzeja brak — on wszystko by potrafił! — dodał ze smutkiem.
Olga uśmiechnęła się. Zaśmiały się tylko usta, bo serce przepełnione było goryczą. Poczęła patrzeć przez okno i przymrużywszy jedno oko śledziła przejeżdżające powozy.
Obłomow mówił dalej.
— Pełnomocnik ten zarządzał już wielkim majątkiem, ale stracił miejsce dlatego właśnie, że zacinał się trochę. Ja wręczę mu pełnomocnictwo, oddam plany, on zarządzi kupno materjałów potrzebnych do budowy, odbierze „obroki“, sprzeda ziarno, przywiezie pieniądze, a wtedy... Jak ja rad jestem, moja miła Olgo — mówił, całując jej rękę — że nie potrzebuję opuszczać ciebie. Jabym nie przeżył rozłąki — sam jeden na wsi, bez ciebie... to okropne! Ale teraz musimy być bardzo ostrożni!
Spojrzała na niego szeroko otwartemi oczyma i milczała.
— Tak — począł znowu mówić powoli, zacinając się prawie — widywać się rzadko. Wczoraj znowu u nas zaczęło się gadanie, nawet już po stronie gospodyni... a ja nie życzę sobie tego... Jak się tylko moje sprawy uregulują, pełnomocnik zarządzi budowę domu, przywiezie pieniądze... wszystko to się skończy do roku... wtenczas już nie będziemy się rozłączać, powiemy ciotce i... i...
Spojrzał na Olgę — ona wpadła w omdlenie. Głowę miała schyloną na stronę, usta zsiniałe. Obłomow nie zauważył, będąc u szczytu swoich marzeń, że przy słowach: „jak się tylko moje sprawy uregulują, pełnomocnik zarządzi budowę domu...“, Olga pobladła i nie słyszała już dokończenia.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/559
Ta strona została uwierzytelniona.