żeś pomyliła się... Może mi przebaczysz, gdy przypomnisz sobie, jak uprzedzałem cię, że wstyd ci będzie, gdy potrzeba będzie przyznać się do omyłki...
— Ja nie przyznaję się... tylko serce mnie tak boli, tak boli... — powiedziała i zatrzymała się, ażeby zaczerpnąć oddechu.
— Ze mną gorzej, ja godzien tego — odpowiedział Obłomow — ale dlaczego ty się męczysz?
— Jest to kara za moją pychę. Ukaraną zostałam. Ufałam zbytnio w siły własne. W tem była moja omyłka, ale nie w tem, czego ty się lękałeś. Marzyłam ja nie o pięknej twarzy i pierwszej młodości, marzyłam, że ożywię ciebie, że będziesz mógł żyć jeszcze dla mnie, a ty już dawno — umarłeś. Nie przewidziałam tej omyłki, tylkom ciągle czekała, byłam pełną nadziei i... doczekałam się — dopowiedziała westchnąwszy mocno.
Olga zamilkła i usiadła.
— Nie mogę stać — nogi drżą pode mną. Kamień ożywiłby się od tego, com ja robiła — mówiła dalej omdlałym głosem. — Teraz nie zrobię nic, ani kroku nie postąpię, nie pójdę do Letniego Ogrodu, wszystko niepotrzebne — ty już umarłeś! Czy słusznie mówię? — dodała, pomilczawszy. Nie będziesz mógł obwinić mnie o to, że ja z powodu pychy lub kaprysu rozstałam się z tobą.
Obłomow przecząco głową skinął.
— Czy przekonałeś się, że nic nam nie zostało, żadnej nadziei?
— Tak — odpowiedział. — Prawda. Lecz może — dodał niepewnym głosem — za rok...
Nie miał odwagi zadać ostatniego ciosu własnemu szczęściu.
— Czyż myślisz w samej rzeczy, że za rok mo-
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/563
Ta strona została uwierzytelniona.