Ja nie zestarzeję się, nie zmęczę się życiem nigdy. Z tobą musielibyśmy żyć z dnia na dzień — czekać Bożego Narodzenia, potem zapust, jeździć z wizytami, tańczyć i nie myśleć o niczem. Kładąc się spać, dziękowali byśmy Bogu, że dzień minął, a rano budzilibyśmy się z pragnieniem, aby dzień dzisiejszy był podobny do wczorajszego... oto nasza przyszłość — czy tak? Czy to życie? Ja zwiędnę, umrę... zaco, Ilja? Czy będziesz szczęśliwy?...
Obłomow zmęczonem spojrzeniem powiódł po suficie, chciał się ruszyć, uciekać — nogi go nie słuchały. Chciał coś powiedzieć — ślina zasychała mu w ustach, język nie poruszał się, głos nie wydobywał się z piersi. Wyciągnął do niej rękę.
— A zatem... — rozpoczął zdławionym głosem, ale nie dokończył. Wzrokiem tylko dopowiedział: przebacz!
I Olga chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Wyciągnęła tylko rękę, ale ręka nie dotknąwszy się jego ręki, opadła. Chciała wymówić: bądź zdrów! — ale głos urwał się i zadźwięczał fałszywą nutą. Twarz wykrzywiła się drganiem, położyła rękę na jego głowie i ramieniu i wybuchnęła spazmatycznym płaczem. Zdało się jej, że wszelką broń z rąk jej wyrwano. Opuścił ją rozum. Pozostała tylko dusza kobieca, bezbronna wobec bezbrzeżnego smutku.
— Bądź zdrów! Bądź zdrów! — zdołała tylko wymówić śród łkania.
Obłomow milczał i z przerażeniem patrzył na łzy, nie mając odwagi ich powstrzymywać. Nie odczuwał żalu ani do niej ani do siebie. Sam był tylko godzien litości. Olga osunęła się na fotel i, przytuliwszy chustkę do oczu, oparła się o stół i płakała gorzko. Łzy płynęły, nie jak niegdyś w parku, nagle, gorą-
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/565
Ta strona została uwierzytelniona.