cym strumieniem, skutkiem nagłego, nieoczekiwanego bólu, lecz płynęły beznadziejnie, jak zimny potok, jak deszcz jesienny, bezlitośnie spadający na pola.
— Olgo! — odezwał się Obłomow — dlaczego szarpiesz własną duszę? Ty kochasz mnie, ty nie przeżyjesz rozłąki. Weź mnie, jakim jestem, kochaj to, co znajdziesz we mnie dobrego...
Olga przecząco kiwała głową, nie podnosząc jej.
— Nie, nie!... — wymówiła z wysiłkiem. O mnie i o mój smutek nie lękaj się. Ja go wypłaczę, a potem płakać przestanę. Teraz nie przeszkadzaj płakać... odejdź... Ach, nie! Nie odchodź! Pan Bóg karze mnie! Czuję taki ból, taki ból... tu... koło serca...
Rozpoczęło się znowu szlochanie.
— A jeśli ból nie minie, gdy zdrowie twoje zachwieje się... — mówił. — Takie łzy — to trucizna. Olgo! Aniele mój! Nie płacz, zapomnij wszystko...
— Nie, pozwól mi wypłakać się. Ja płaczę nie o przyszłość, ale przeszłości nieraz szkoda — wymówiła z trudem. Przeszłość zbladła, minęła. Nie ja płaczę, wspomnienia moje łkają! Lato... park... pamiętasz? Mnie żal naszej alei, żal bzów... Wszystko to przyrosło do serca, boli, gdy się odrywa...
Olga w rozpaczy kiwała głową i łkała, powtarzając:
— O, jak boli, boli...
— Jeśli umrzesz... — z przerażeniem krzyknął Obłomow. — Pomyśl Olgo...
— Nie — przerwała mu, podniósłszy głowę i mówiąc przez łzy. — Teraz dopiero dowiedziałam się, że kochałam w tobie to co chciałam, aby w tobie było, co wskazywał Sztolc, cośmy wymarzyli z nim razem. Ja kochałam przyszłego Obłomowa! Ty
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/566
Ta strona została uwierzytelniona.