zbierała kawałki cukru, chleb i potłuczone filiżanki. A gdzież barin?
Obłomow siedział w fotelu z twarzą zmienioną do niepoznania. Zachar spojrzał na niego i otworzył usta.
— Dlaczego to, Ilja Iljicz, przesiedzieliście całą noc w ubraniu, nie kładąc się do łóżka? — spytał.
Obłomow powoli odwrócił głowę, mętnym wzrokiem spojrzał na Zachara, na rozlaną kawę, na rozrzucony po podłodze cukier.
— A ty dlaczego stłukłeś filiżankę? — zapytał i zbliżył się do okna.
Śnieg padał obficie i płatkami pokrył ziemię.
— Śnieg, śnieg, śnieg! — powtarzał bezmyślnie, patrząc na śnieg, gęstą warstwą pokrywający parkan, płoty i grzędy w ogrodzie. — Wszystko zasypał! — szeptał z rozpaczą. Położył się do łóżka i zasnął snem kamiennym.
Minęło już południe, gdy skrzyp drzwi go obudził. Przez drzwi przesunęła się obnażona ręka gospodyni z talerzem, na którym dymił się „pirog“.
— Dziś niedziela — odezwał się łagodny głos — „pirog“ piekliśmy. Może pan zechce zakąsić.
Obłomow nie odpowiadał. Leżał w gorączce.