dzieciństwa wyrył się w jego duszy pod dachem ojcowskim.
Jak tam ojciec jego, dziad, dzieci, wnuczęta i goście siadywali lub leżeli w leniwym spokoju, wiedząc o tem, że w domu jest wiecznie czujne oko, wpatrzone w ich potrzeby i dbające o nie, i w wiecznym ruchu będące ręce, które obszyją, nakarmią, napoją i spać ułożą — tak też i tu Obłomow, siedząc nieporuszony na miejscu, nie dźwigając się z kanapy, widział, że porusza się koło niego coś żywego i ruchliwego dla jego pożytku, i że gdyby jutro nie zeszło słońce, wichry zakryły niebo chmurami i burza z końca w koniec przelatywała — zupa i pieczeń zjawią się na stole, bielizna będzie wyprana i świeża, pajęczyna zdjęta ze ścian, a on nie będzie wiedział jak to się zrobiło, nie zada sobie trudu pomyślenia o tem, czego pragnie, wszystko będzie odgadnięte, podsunięte pod nos prawie, nie leniwie, szorstko, nie brudnemi rękoma Zachara, lecz z żywem i łagodnem spojrzeniem, z uśmiechem głębokiego przywiązania, czystemi białemi rękami, z obnażonemi łokciami.
Z każdym dniem coraz bardziej zaprzyjaźniał się z gospodynią. Miłość nawet do głowy mu nie przychodziła, taka miłość, jaką przebył niedawno jak jakąś ospę, dur lub gorączkę i drżał, kiedy o niej wspomniał.
Obłomow zbliżał się do Agafji Matwiejewny jak do ognia, który daje wprawdzie ciepło, ale którego kochać nie można.
Po obiedzie chętnie zatrzymywał się u niej przed odejściem do siebie, palił fajkę, przypatrywał się, jak układała w bufecie srebro, jak wyjmowała filiżanki, jak starannie wymyła i wytarła jedną, a nalawszy
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/588
Ta strona została uwierzytelniona.