jej nie spaliły, nie uszkodził deszcz, i pielęgnuje go, ochrania.
— Dlaczego tak zgrabnie, Agafjo Matwiejewno, biega igła koło nosa pani — mówił Obłomow. — Pani tak nisko pochyla się, że ja doprawdy lękam się, ażeby pani nie przyszyła nosa do spódnicy.
Uśmiechnęła się.
— Dokończę jeszcze kilka ściegów i podadzą wieczerzę.
— A co na wieczerzę?
— Kapusta kiszona z łososiem. Jesiotra nigdzie już dostać nie można. Wszystkie sklepy obchodziłam, niema. Może się żywy jesiotr trafi — handlarz jeden zamówił — obiecał zatrzymać dla nas kawałek. Cielęcina pieczona...
— To bardzo dobrze! Jaka pani dobra, że pamiętała o tem. Żeby tylko Anisja nie zapomniała.
— A ja tutaj poco? Słyszy pan? Skwierczy — rzekła, otwierając drzwi do kuchni. — Już się piecze.
Agafja Matwiejewna skończyła szycie, odgryzła nitkę, robotę zwinęła i odniosła do sypialnego pokoju.
Obłomow przysuwał się powoli do ognia. Raz podsunął się tak blisko, że o mało nie było pożaru.
Chodził po pokoju i zwracając się ciągle do drzwi gospodyni, widział jak łokcie jej poruszały się z niebywałą zręcznością.
— Zawsze pani zajęta! — rzekł, wchodząc do jej pokoju. — Co to pani robi?
— Cynamon proszkuję — odrzekła, patrząc w głąb moździerza i bezlitośnie stukając tłoczkiem.
— A jeśli ja pani przeszkodzę — rzekł, biorąc ją za łokieć i wstrzymując robotę.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/590
Ta strona została uwierzytelniona.