Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/598

Ta strona została uwierzytelniona.

Obłomow. — Jakże się cieszę. Pozwól pocałować się Andrzeju! Wypijemy za jej zdrowie!
Wypili po kieliszku szampana.
— Gdzież ona teraz?
— Teraz w Szwajcarji. W jesieni razem z ciotką wyjadą na wieś. Właśnie dlatego przyjechałem. Trzeba jeszcze w Izbie sądowej porobić starania o pośpiech. Baron nie dokończył tej sprawy. Miał zamiar oświadczyć się o Olgę...
— Nie może być! Więc to prawda? — zawołał Obłomow. — Cóż ona na to?
— Wiadomo co — odmówiła. Baron rozgniewał się i odjechał, a ja muszę kończyć. Na przyszły tydzień wszystko się już zakończy. A cóż ty myślisz? Poco ty zabłądziłeś w tę pustynię?
— Spokojnie tutaj, cicho, Andrzeju, nikt nie przeszkadza.
— W czem?
— W pracy.
— Zmiłuj się! Przecież tu także Obłomówka, tylko gorsza. Pojedziemy na wieś — mówił Sztolc, patrząc dokoła.
— Na wieś, i owszem, dobrze, tam budowa rozpocznie się wkrótce. Tylko nie zaraz Andrzeju, trzeba się zebrać, namyśleć...
— Znowu namyślać się! Wiem ja jak się namyślasz — jak przed dwoma laty jechać za granicę. Jedźmy w tym tygodniu.
— Jakże tak zaraz, w tym tygodniu? — bronił się Obłomow. — Ty jesteś w drodze, a ja muszę się przecież przygotować. Tu przecież całe moje gospodarstwo, jak ja je opuszczę? Nic nie mam.
— Nic też nie potrzeba. Cóż ci jeszcze brak?
Obłomow milczał.