świadków pewnie brał z ręki do ręki. Pogorączkuje się Niemiec, pokrzyczy — i na tem się skończy. A ty zaraz — skarga!
— Czyż tak? — wesoło odezwał się Muchojarow. — No, wypijmy kumie!
Dolał rumu sobie i Tarantjewowi.
— Patrzysz — i zdaje się, że już żyć na bożym świecie nie można, a wypijesz — pokaże się, że można żyć! — pocieszał się Iwan Matwieicz.
— A ty tymczasem tak kumie zrobisz — mówił Tarantjew. Zrób rachunek, jaki zechcesz, za drzewo, za kapustę — zaco chcesz. Dobrze, że właśnie teraz Obłomow oddał swoje gospodarstwo w ręce Agafji Matwiejewny, więc przedstawisz mu to jako dług. A gdy Zatiortyj wróci, powiemy, że przywiózł tyle a tyle pieniędzy „obrocznych“ i że wydane zostały na potrzeby Obłomowa.
— A jak on weźmie rachunek, potem pokaże Niemcowi, ten obliczy, a potem może tego...
— Ależ nie! On gdzieś wetknie rachunek, i potem sam czort go nie znajdzie. Kto wie zresztą, kiedy Niemiec przyjedzie. Do tego czasu wszystko się zapomni.
— Czy tak? Wypijmy, kumie! — rzekł Iwan Matwieicz, nalewając do kieliszka. — Szkoda rozwadniać go herbatą... Powąchaj tylko... trzy ruble butelka. Może zamówimy przekąskę?
— Można.
— Hej!
— Patrz, jaki szelma! Oddaj mnie, powiada, w dzierżawę! — zawołał ze wściekłością Tarantjew. A nam, ruskim ludziom, do głowy to nie przyszło! To wszystko pachnie niemiecką sztuką. Tam, uwa-
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/605
Ta strona została uwierzytelniona.